Pospolite ruszenie w kwestii wymiany liczników pewnie ma swoje uzasadnienie i to niekoniecznie dobre dla odbiorców. Okazuje się, że nowoczesne liczniki, które montowane są klientom zawyżają pobór prądu, a co za tym idzie mają wpływ na cenę, którą przychodzi płacić za tę przyjemność.
"Paradoksalnie im bardziej ktoś stawia na energooszczędność, tym mocniej może zostać pokrzywdzony przez współczesne liczniki elektryczne. Badania przeprowadzone przez naukowców z Uniwersytetu Twente oraz Uniwersytetu Nauk Stosowanych wykazały, że użytkownicy energooszczędnych żarówek i innych urządzeń mogą wyraźnie przepłacać za zmierzone przez nowoczesne liczniki zużycie prądu. Próby holenderskich specjalistów wykazały błędy w pomiarach sięgające czasami niemal 600 proc."
Jako jedyna w naszym budynku mam ciągle stary licznik, jednak moje rachunki też wzrosły mimo tego, że nie przybyło mi żadne nowe urządzenie i nie zwiększyła się liczba osób korzystających z prądu. Płacę średnio o 20 złotych więcej i nie znam sposobu, by to zmienić. Nic nie daje to, że np. jestem poza domem z powodu wyjazdów, bo rachunki są mniej więcej w podobnej wysokości. Rozliczam się indywidualnie ze zużytej energii, więc to powinno wtedy jakoś odzwierciedlać mniejszy pobór, niż gdy jestem w domu cały miesiąc, a tu nic.
Ci naukowcy przeprowadzili badania i dobrze. Tylko co ma z nich wynikać dla nas?
Jak dotąd jedyna wartość, to taka, że ceny rosną niezależnie od rodzaju licznika.
Na tej samej stronie jest kilka artykułów dotyczących cen prądu, w jednym z nich piszą, że cena jest niska i nawet prąd staniał w styczniu, a jakoś tego nie odczułam, w kolejnym, że od stycznia podrożeje energia i tak w kółko. Śmiać się, czy płakać? a może machnąć ręką i płacić, nie wgłębiając się w składniki mające wpływ na cenę.
Nie da się zaoszczędzić na energii, to przynajmniej zaoszczędzę zdrowie i nie będę się tym denerwować, bo innej drogi nie widzę, jeżeli chcę mieć prąd.
Moja energia jest i ważniejsza i cenniejsza, niż ta, o której piszę. I to jest to 
